środa, 8 sierpnia 2012

Nuśka: 3.cz Opowiadania


Tak na wstępie to wiem, że ani ja ani Tala nic nie pisałyśmy od dłuższego czasu, ale oby dwie mamy wytłumaczenie. Tala pojechała sobie do Polski, i nie raczyła nic napisać, ale za to pewnie jak wróci to zawali was masą fotek, więc...JEEEJ!!
Natomiast ja....to już inna historia. No więc, po pierwsze to oglądałam anime (musiałam kilka nadrobić), a po drugie to moja kochana nauczyciela od plastyki (pozdrowienia dla niej) zadała nam tyle zadania na wakacje że to się nie mieści nigdzie xD
Więc przez ostatnie dwa tygodnie przez cały czas ślęczałam i starałam się, żeby moja wena powróciła mimo że tak się nie działo...

Co do rozdziału to chciałam żebyście trochę poznali Cato, więc mam nadzieję że zrozumiecie tą zmianę z niego na Nikki i z powrotem, bo będzie ich jeszcze trochę, nie tylko z tą dwójką :P
Jest kilka niewyjaśnionych rzeczy, i tak jeszcze zostanie przez jakiś czas, ale w końcu wszystko będzie wiadomo :D kiedyś....
Yhmm...no co tu jeszcze...chyba wszystko w miarę dobrze napisałam, bo uwierzcie, całe wakacje próbuje napisać ten rozdział, ale albo coś mi nie styka, albo coś jest zbyt nierealne, albo po prostu zmieniam zdanie (co zdarza się dość często :3)..ale dość już tego gadania bo pewnie połowa z was już śpi...taa ja też :D

ENJOY!! ^^



Cato

Kiedy wróciłem do domu, od progu przywitała mnie moja młodsza siostra Emma. Była dziesięcioletnią dziewczynką z brązowymi włosami, które w świetle słońca stawały się lekko rude. Jej oczy były duże, okrągłe i piwne. W swojej ulubionej niebieskiej sukience, wyglądała jak jedna z tych porcelanowych lalek, które często widuje się w sklepach z antykami. Na jej twarzy jak zwykle widniał uśmiech, a jej policzki były lekko zaróżowiałe.
-jak pierwszy dzień w szkole? Zapytała ciekawa, podjeżdżając na swoim wózku inwalidzkim jeszcze bliżej. 
Musiała używać go już od jakiegoś czasu, a ja nadal nie mogłem przyzwyczaić się do tej myśli, i za każdym razem kiedy na nią spojrzałem, przeżywałem ten sam szok.
Odsunąłem od siebie te myśli i posłałem jej łagodny uśmiech. 
-Trochę męczący,a twój?
-hmm....nieciekawy. 
Nie byłem do końca pewny, czy chodziło po prostu o nową szkołę, czy coś się stało, więc czekałem w milczeniu aż powie mi coś więcej.
-nie lubię tych wszystkich pytań, które ludzie zadają kiedy przeniesiesz się do szkoły.
Wytłumaczyła krzywiąc się słodko, a ja odetchnąłem z ulgą. Rozejrzałem się dookoła. W domu było pusto...i zbyt cicho. Żadnych pokojówek krzątających się w kuchni i w holu, lokaja też brakowało.
-gdzie są wszyscy?
Wzruszyła ramionami. 
-Tak było odkąd wróciłam ze szkoły. Mama niedawno wyszła, chyba miała ważne spotkanie, bo naprawdę się spieszyła.
Kiwnąłem głową. Znowu zajmowała się tylko firmą. Prowadziła ją razem ze swoim bratem, a kiedy mieszkaliśmy we Włoszech, to właśnie tam zarządzała.. Miała nadzieje, że kiedyś ją przejmę skoro wujek nie miał dzieci, ale ja nie miałem takiego zamiaru. Za dużo z tym zachodu. Od zawsze wiedziałem, że kariera interesuje ją bardziej ode mnie i Emmy, ale tego że zostawiła ją w domu samą nie mogłem jej wybaczyć.
Postanowiłem, że porozmawiam z nią kiedy wróci, nie chcąc martwić małej. 
-jadłaś już? Zapytałem Emmę.
Pokręciła głową, a loki przysłoniły jej twarz. Szybko odgarnęła je z czoła małą rączką i przypięła różową spinką. Kiedy upewniła się, że wszystko jest na swoim miejscu, znów spojrzała na mnie.
-zamówmy pizzę. Zaproponowała z uśmiechem. Serce mi się krajało, ale musiałem jej odmówić.
-nie ma mowy. Zaprotestowałem natychmiast. -Wiesz, że to niezdrowe.
Zmrużyła oczy z dezaprobatą. 
-zrzęda. Mruknęła pod nosem, i już chciała odjechać, ale złapałem ją i szepnąłem jej do ucha:
-musisz się zdrowo odżywiać, Em. Gdybym mógł, kupiłbym ci całą pizzerie. 
Nie kłamałem. 
-wiem, ale pizza mnie nie zabije. Lekarz powiedział, że mam żyć normalnie, więc pozwól mi.
-miał na myśli chodzenie do szkoły i zabawę. Przypomniałem jej cicho.
-i tak nie jestem głodna. Odpowiedziała szybko, i dała mi do zrozumienia żebym ją puścił, ale ja zamiast tego zawiozłem ją do kuchni.
-co powiesz na kompromis? Rzuciłem jej fartuch wiedząc, że nie chciała zrujnować swojej sukienki.
-hmm? Pomysł wyraźnie ją zaciekawił. Jej twarz rozjaśniała w ułamku sekundy.
-zrobimy ją sami. Powiedziałem nie pewnie, nie wiedząc czy jej się to spodoba.
Uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy rozbłysły. Kamień spadł mi z serca.
-umiesz robić pizzę? Zapytała zaskoczona moimi zdolnościami kulinarnymi.
-a czy jest coś, czego nie potrafię?
Wzruszyła ramionami.
-na pewno coś się znajdzie. Jej twarz wyglądała, jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiała.
Zaśmiałem się.
-daj mi znać jak na coś wpadniesz.
Przewróciła oczami, ale zgodziła się.
    -Wooow....aż szkoda ich zjeść. Zachwyciła się, kiedy wyciągnąłem je z pieca.
-jak nie chcesz to ja mogę zjeść. Powiedziałem z uśmiechem, przysuwając obydwie do siebie, ale ona szybko wzięła swoją i pokazała mi język mimo że też się uśmiechała.
Kiedy tylko dostała swój kawałek, wpakowała jego większą część do ust, i  zaczęła coś mówić. 
-nie mów z pełną buzią, bo się zakrztusisz. Upomniałem ją, podając jej szklankę wody.
Przełknęła głośno i powtórzyła:
-Muszę zostawić trochę mamie. Jest na prawdę dobra.
Uśmiechnąłem się, mimo że to nie był do końca szczery uśmiech. Emma ciągle w nią wierzyła. Żałowałem że ten okres skończył się dla mnie dawno temu.
     Wieczorem, kiedy jak zwykle czesałem jej włosy,  zauważyłem że znowu zaczęły wypadać. To przez jej silne leki. Z każdym pociągnięciem szczotki, traciła garście tych błyszczących loków. Nic jej nie mówiłem, bo wiedziałem, że wkrótce sama się zorientuje.
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnęła na moich kolanach. Delikatnie położyłem ją do łóżka i przykryłem kołdrą w księżniczki. Jej twarz wyglądała inaczej, poważniej. Normalnie w dzień nie przestawała się uśmiechać, ale ja nigdy nie mogłem odróżnić czy robiła to na prawdę czy tylko udawała, żeby nas nie martwić.
    Emma już od jakiegoś czasu zmagała się z białaczką. Lekarze mówili że to nic poważnego, i raczej nic jej nie grozi, ale co jakiś czas musiała przychodzić na badania, i codziennie brała leki. Czasem bolały ją kości, dlatego używała wózka inwalidzkiego, żeby sobie ulżyć. Mimo to, nigdy na nic nie narzekała, cieszyła się ze wszystkiego. Była taka mądra. Ludzi zawsze urzekał jej intelekt i zdolność do dyskutowania na każdy temat. Sam ją za to podziwiałem. Nie wiem czy na jej miejscu byłbym w stanie pozostać taki sam, i gdyby głębiej się nad tym zastanowić to pewnie nie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jedyne co mogłem zrobić to stać z boku i przyglądać się jej cierpieniom.
   Kiedy wyszedłem z jej pokoju, jedna ze służących już na mnie czekała.
-Czy panienka już zasnęła? Zapytała mnie cicho.
-Gdzie wszyscy byli cały dzień? Syknąłem, a ona spuściła głowę, jakby chciała mnie przeprosić.
-Wybacz, paniczu, ale pani powiedziała że dzisiaj żadne z nas nie musi pracować, bo będzie w domu cały dzień.
-Właśnie widać. Wróciła już?
Skinęła głową, kłaniając się, a później zniknęła gdzieś w jednym z ciemnych korytarzy w tym ogromnym domu. Nienawidziłem go z całego serca. Za dużo rzeczy tam doświadczyłem i czułem się jak więzień, jak ptak który miał zdrowe skrzydła ale nie mógł odlecieć. Trzymała mnie tam tylko Emma. Nie, nie winiłem jej za to...ba, byłem wdzięczny że istnieje. Gdyby nie ona, to udawane ciepło domowego ogniska już dawno by zgasło. Bez niej, nie wiem czy wytrzymałbym tak długo.
Przestałem myśleć i zszedłem po zimnych, marmurowych schodach. 
Zobaczyłem moją matkę siedzącą w salonie na jednym z ogromnych foteli, które przypominały raczej trony niż zwykłe siedzenia. Jedynym źródłem światła był kominek na wschodniej ścianie, z którego co jakiś czas dobiegały ciche trzaski.
-Co ty wyprawiasz? 
-Tak witasz matkę? Może zejdź trochę z tonu. Odezwała się, kiedy tylko się zbliżyłem.
-Czemu zostawiłaś Emmę samą? Postanowiłem, że przejdę od razu do sedna, bo w tamtej chwili była ostatnią osobą z którą miałem ochotę rozmawiać, a ja pragnąłem tylko wsiąść na mój motor i odjechać z dala od niej.
-Musiałam wyjść na spotkanie...nie mogę zostawić firmy samej sobie, poza tym przecież wróciłeś niedługo po mnie. Powiedziała aroganckim tonem.
Nie rozumiałem tej kobiety. Przecież Emma to jej córka, w dodatku chora. A ona tak się tłumaczy? 
-A gdybym nie wrócił? Mogło jej się coś stać. Pomyślałaś w ogóle o tym? Warknąłem, przeklinając się w duchu że w ogóle zacząłem tę rozmowę, bo i tak nie miała żadnego sensu.
- Inwestorzy wyjeżdzali szybciej, więc musiałam spotkać się z nimi dzisiaj.
 No tak, można było się tego spodziewać.
-Dobra...podniosłem ręce w geście poddania się. -Rób co chcesz, szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi.  Ale nie waż się zostawiać jej znowu samej, bo już nie będę taki miły.
Nachyliła się nad papierami, które były porozrzucane po całym stoliku do kawy i zaczęła coś pisać. Jakby nie miała własnego biura. W odpowiedzi mruknęła tylko żebym tak nie histeryzował i wzięła łyk ze swojej filiżanki. To tylko wzmogło moją złość.
-Cholera, kobieto! Mogłabyś chociaż raz tak się nie zachowywać?! Podniosłem głos, żeby zwróciła na mnie uwagę.
Spojrzała na mnie zaskoczona, a służące które stały koło niej wyglądały na przerażone.
-O co chodzi, Cato?
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
-o to, że TWOJA córka cię potrzebuje, a ty myślisz tylko o firmie.
-to nie prawda...
-Nie skończyłem. Przerwałem jej. -Mi już nawet nie zależy na tym żebyś była w domu. Ale ona ma dopiero dziesięć lat! Musi wychowywać się bez ojca. Pozwól jej chociaż mieć matkę. Powiedziałem błagalnym tonem, nie mając już pomysłów jak z nią rozmawiać.
-wiesz, że muszę....
-pracować. Tak, wiem ale....
-Cato. Powiedziała, najwyraźniej tracąc cierpliwość.
Zabawne. Co ja miałem powiedzieć? Moje zaciśnięte w pięści ręce całe drżały, i musiałem się zmuszać żeby spokojnie stać w miejscu.
-Wiem, że źle zrobiłam...
Łapcie za kalendarze ludzie. Cud się stał.
-...kiedy przejmiesz firmę, wszystko zrozumiesz. Robię to dla was. A Emma już nie jest małą dziewczynką. Na pewno zrozumie.
Westchnąłem zrezygnowany. Tyle razy mówiłem, tłumaczyłem, prosiłem, krzyczałem....nie chciałem tej firmy, a ona dalej nie słuchała. Dlaczego tak cholernie trudno się z nią rozmawiało? Jak grochem o ścianę.
-Nie znasz ani mnie ani Emmy, więc nie udawaj że jest inaczej. Nie przy mnie.
Zrobiłem krótką przerwę, zastanawiając się jak dobrać słowa tak, żeby w końcu do niej coś dotarło. Zbyt dużo razy wracaliśmy do tej rozmowy. -Chciałem ci wierzyć, na prawdę chciałem. Wmawiałem sobie, że tak powinno być, że to dla mnie, dla Emmy. Prawda jest taka, że myślisz tylko o swojej reputacji. W sumie nie dziwię się że ojciec cię zostawił. Ja nie wytrzymałbym z tobą ani minuty. Powiedziałem i wyszedłem.              

                                                                    Nikki

-Nikki Nikki Nikki!!
-hmm??
-Cato przyszedł! Krzyknęła Lucy. Musisz iść szybko! Wyrwała mi moją niedokończoną kawę z rąk. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze 5 minut przerwy i nie zamierzałam ich zmarnować, szczególnie nie na niego.
Westchnęłam ciężko, i patrząc w niebo pytałam dlaczego los mnie nią pokarał. Po chwili odzyskałam swój błogosławiony napój i rzuciłam jej pełne wyrzutów spojrzenie. Gdyby tylko wiedziała ile rzeczy miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz....ughh.
-powiesz mi kiedyś, o co ci tak NA PRAWDĘ chodzi, Lucy?
Natychmiast wykazała niezwykłe zainteresowanie swoimi butami, i chyba nie zamierzała odpowiadać.
-Lucy..? Popędziłam ją.
-Oj no dobra. Mruknęła pod nosem i lekko uniosła wzrok.-no bo...jak by to....hm...
-No wykrztuś to wreszcie.
-Podoba mi się Tom. Wypaliła, a jej uszy natychmiast zmieniły kolor na ciemnoczerwony.
-HUH??!
Tom był jednym z kolegów Cato. Widziałyśmy go tylko kilka razy, ale nigdy nie spodziewałam się, że może być obiektem westchnień mojej przyjaciółki.
Lucy uśmiechnęła się nerwowo, i znów zaczęła mówić tym samym odbierając mi szansę na wyrażenie opinii. -No i oczywiście dlatego, że Cato jest boski. Chwyciła mnie za ramiona, i wepchnęła do środka.
Ściągnęłam bluzę i wytarłam ręce o fartuszek. Wzięłam swój notes i ruszyłam do sali.
 Podeszłam do Cato, który siedział przy jednym z moich stolików nie mając większego wyboru.
Zlustrował mnie wzrokiem. Nie lubiłam kiedy to robił. Czułam się wtedy dziwnie.
-Do twarzy ci w tym fartuszku. Powiedział po chwili.
-Doprawdy..ujmujące. Czego chcesz? Zapytałam, wymuszając uśmiech.
-Myślałem o kawie....i paru innych rzeczach. Powiedział zerkając na Lucy.
-Nie waż się jej tknąć. Syknęłam.
-Chyba powinnaś być milsza dla klientów. Odpowiedział i nachylił się nad stołem.-A tak pomiędzy nami to nie interesuje mnie twoja koleżanka. Nie jest w moim typie. Szepnął i lekko się skrzywił.
Prychnęłam, bazgrząc coś w moim notesie. 
-zamawiasz coś, czy wychodzisz? Wskazałam mu drzwi. -Jeśli nie, to wyjście jest tam.
Chciałam już odejść, ale chwycił mnie za nadgarstek.
-może się na coś skuszę. Nie uciekaj tak szybko.
 Jego dłoń była dziwnie ciepła i silna. 
-puść mnie. I pospiesz się. Nie jesteś tu jedyny.
Rozejrzał się leniwie. 
-Chyba obejdzie się bez ciebie. 
Szybko ogarnęłam wzrokiem salę. Nikt nie wyglądał jakby na mnie czekał, wszystkie stoliki były czyste, z odpowiednią ilością serwetek, a książki poukładane na półkach. Niech to szlag.
Wyrwałam się z jego uścisku i odsunęłam o krok, nie chcąc ryzykować kolejnym kontaktem fizycznym. Za każdym razem ciarki przechodziły mi po plecach. Ale nie ze strachu...jak się nad tym zastanowić, mogło to być obrzydzenie. Tak, to zdecydowanie to.
-aha....tak przy okazji to Lucy...Zaczęłam, ale ktoś rzucił się na mnie od tyłu i zasłonił mi usta dłonią. Sądząc po jej wielkości i bransoletce, to właśnie ona.
-podoba się twoja kurtka. Dokończyła stając koło mnie i piorunując mnie wzrokiem tak, że zrobiło mi się zimno.-gdzie kupiłeś? Zapytała Cato z uśmiechem, udając zainteresowaną.
Po jego minie wyczytałam, że wahał się między rozbawieniem i zdezorientowaniem.
-we Włoszech...? Odpowiedział marszcząc brwi tak jakby sam nie był pewny.
Lucy cmoknęła smutno i zacisnęła szczęki, jakby bardzo ją to przejęło.
-No to chyba będę musiała poszukać czegoś tutaj. Powiedziała i odeszła w pośpiechu, rzucając mi jeszcze ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie które mówiło że mam siedzieć cicho.
-więc, co zamawiasz? Zapytałam uśmiechając się sztucznie, sprawiając że ta cała sytuacja stała się jeszcze dziwniejsza.
-możesz przynieść mi czarną kawę. Rzucił i spojrzał w okno nie mówiąc nic więcej.
Przyjrzałam się mu dokładniej i zauważyłam że jest inny niż zwykle. Nie uśmiechał się już tak arogancko i nie mrużył oczu. Wyglądał bardziej na zmartwionego.
     Lucy i Elliot już na mnie czekali i coś między sobą szeptali. Doskonale wiedziałam o czym, więc nawet nie musiałam ich słyszeć.
-Nienawidzę was. Oznajmiłam, kiedy Elliot robił Cato kawę.
-A ja ciebie. Mruknęła Lucy.-Jak mogłaś mu o tym powiedzieć?
-Powiedzieć o czym? Zaciekawił się Elliot.
-O niczym. Odpowiedziałyśmy równo dając mu do zrozumienia, żeby o to nie pytał. 
Kiedy wracałam do Cato z kawą, potknęłam się i polałam nią. W myślach wykrzyczałam chyba wszystkie bluźnierstwa pod swoim adresem, jakie tylko mogłam wymyślić. Szybko postawiłam kawe na stole i syknęłam. Kurczę, na prawdę miałam pecha.
Wytarłam się o fartuch i modliłam żebym nie miała śladu po oparzeniu na dłoni.
-czy ty nie umiesz przejść trzech metrów bez potykania się? Zapytał Cato, wracając na ziemię.
-rzadko, ale zdarza się. Odpowiedziałam machinalnie, nadal przyglądając się oparzeniu jakby to coś pomogło.
-Musisz być z siebie dumna.
-A ty pewny siebie.
-Niby czemu? Zapytał, najwyraźniej nie wiedząc o co mi chodzi. Czy to nie było oczywiste?
-Patrzysz na ludzi z góry.
Czemu tak nagle z tym wyskoczyłam? 
-Ty też. Odpowiedział spokojnie, biorąc łyk kawy, a przynajmniej to, co z niej zostało.
-Słucham?
Nie rozumiałam do czego zmierzał. Zmarszczyłam nos, ale milczałam.
-Nie oszukuj się Nikki. Ciągle mówisz, jaki jestem zły, ale wcale nie jesteś lepsza. Powiedział i wstał, szurając krzesłem. Przez cały czas nie spuszczałam z niego wzroku. Wsunął mi dziesięciodolarowy banknot w kieszeń fartuszka, zbliżył się i szepnął na ucho:
-reszty nie trzeba.
Stałam tam jak wryta, i nie wiedziałam co zrobić. Potrząsnęłam głową, odrzucając od siebie myśli i pytania które przelatywały mi przez głowę bez odpowiedzi.
            Miałam nadzieję, że tamtego wieczoru już go nie zobaczę....jednak zabrakło mi szczęścia.
Kiedy wróciłam do domu, siedział na naszej starej, odrapanej sofie i oglądał mecz koszykówki. Jakoś nie pasował do tego obrazka. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Żadnego komentarza, ani uśmiechu...już drugi raz tamtego wieczoru miał taką minę.
Miałam ochotę na wiele rzeczy. Jedną z nich było wykopanie go z domu, a drugą po prostu pójście do swojego pokoju, ale nie zrobiłam żadnej z nich.
Przebrałam się w moje ulubione dresy, a na podkoszulek zarzuciłam bluzę i wróciłam do salonu.
Chwyciłam jeden z jogurtów z lodówki i usiadłam koło Cato.
-Dlaczego tu jesteś? Zapytał drętwo po kilku minutach niezręcznej ciszy.
No właśnie...dlaczego?
-Oglądam mecz. W moim domu. To chyba oczywiste. Wyjaśniłam, naciskając na słowo ''moim''.
Jedną ręką chwycił mnie za policzki, i odwrócił tak, żebym nie widziała ekranu. Wiedziałam co chciał zrobić.
-Jaki jest wynik? Zapytał powoli, znowu wpatrując się we mnie w ten dziwny sposób. Zmarszczyłam nos i zaczęłam myśleć. Gdybym tylko uważała...
-To boli. Odpowiedziałam, a on spojrzał na mnie wymownie.
-Nie to chciałem usłyszeć. Zdaje się, że nie wiesz. Więc dlaczego tu jesteś, Nikki? Myślałem, że mnie nienawidzisz, bo patrzę na ludzi z góry.
Co miałam mu powiedzieć? Dlaczego mnie o to pytał?
-Tego nie powiedziałam.
Jego uścisk nie zelżał, a on zbliżył swoją twarz do mojej i uśmiechnął się, po raz pierwszy. Czułam na sobie jego oddech, perfumy i papierosy, mimo że nigdy nie widziałam żeby palił ale nie odsunęłam się, tylko odważnie spojrzałam mu w oczy.
-A więc masz wątpliwości? Czy to znaczy, że zmieniłaś zdanie co do mnie?
 Miałam tak namieszane w głowie, że nie wiedziałam jak się zachować.
-Wtedy na cmentarzu....Zaczęłam, mając nadzieję na zmianę tematu, mimo tego że mówienie sprawiało mi ból, bo nadal ściskał moje policzki.-Wiedziałeś, że tam byłam, prawda?
Jego wyraz twarzy od razu się zmienił z triumfalnego uśmiechu na grymas. Nagle mnie puścił. Położył nogi na stoliku i wyciągnął się wygodnie.
-Czy to ma jakieś znaczenie? Zapytał, najwyraźniej nie mając ochoty o tym rozmawiać.
-dla mnie ma.
Nie kłamałam. Od tamtego czasu wiele razy zastanawiałam się czy specjalnie wrócił, czy po prostu miałam nadzwyczajne szczęście co raczej rzadko mi się zdarzało. Jeżeli były jakieś kłopoty, to zazwyczaj ja w nie wpadałam.
Westchnął ciężko, dając mi do zrozumienia, że jestem zbyt upierdliwa, ale odpowiedział.
-Po prostu miałem złe przeczucia,a Josh powiedział że nie ma cię w domu, więc postanowiłem sprawdzić czy czasem nie byłaś tak głupia i tam nie zostałaś. I jak widać, nie myliłem się.
Spuściłam oczy i już więcej się nie odezwałam.
    Kiedy mecz się skończył (tak, nadal  udawałam zainteresowaną), pomaszerowałam do pracowni. Założyłam moją białą koszulę która była potargana, cała ubrudzoną farbami i gliną. Włączyłam radio i zasiadłam za kołem garncarskim. Nie wiedziałam co rzeźbię, po prostu to robiłam. Przypominało to wazon, o dziwnym kształcie, z szeroką górą i wąską podstawą. W tle leciała jakaś wolna piosenka, której nawet nie znałam, ale spodobała mi się, więc zaczęłam nucić pod nosem. 
-a ja zastanawiałem się dlaczego siedzisz w piwnicy. Usłyszałam za sobą i podskoczyłam, tym samym miażdżąc moja wazonopodobną rzeźbę.
I właśnie dlatego nie lubiłam kiedy ktoś tu wchodził.
-mógłbyś stąd wyjść? Zapytałam, naprawdę najgrzeczniejszym tonem na jaki było mnie stać.
-chętnie. Mruknął.
Odwróciłam się, wycierając ręce mokrą szmatką. Cato stał z założonymi rękami, opierając się o framugę drzwi z miną mordercy. Przewróciłam oczami, mając już dość i jego, i jego zachowania.
-Josh nie wróci na noc. Powiadomił mnie znudzonym tonem.
To nic nowego. Często tak się zdarzało. Czy informatycy naprawdę mają tyle pracy?Czasami widywałam go tylko trzy, ewentualnie cztery razy w tygodniu, a on wyglądał jak zombie i nie odrywał się od swojego kubka do kawy. Najwyraźniej lubił to robić, ale to na prawdę była przesada.
-Nie mógł do mnie zadzwonić?
-Gdybyś raczyła odebrać, to sam by ci powiedział. Warknął.
Koleś naprawdę miał rozdwojenie jaźni. Jeszcze pół godziny wcześniej przypominał ludzką istotę.
-to tyle?
Kiwnął głową i odwrócił się do mnie plecami.
-na przyszłość nie wchodź tutaj bez pozwolenia. Zawołałam za nim kiedy już zaczął wchodzić po schodach. Zatrzymał się na chwilę.
Mimo że nie widziałam jego twarzy, byłam prawie pewna jaką miał minę.
-Mam o wiele ciekawsze zajęcia. Odwrócił głowę w moją stronę, a na jego twarzy widniał uśmiech diabła. Nie żartuje. Wyglądał, jakby właśnie szedł polować na dziewice i kusić je do złego.
Odczekałam chwilę, by upewnić się, że już go nie ma, po czym zaczęłam sprzątać nie widząc większego sensu w zaczynaniu wszystkiego od nowa.
Resztę wieczoru spędziłam przed telewizorem, wierzcie lub nie oglądając jakiś denny film o miłości. XIX wiek. On bogaty arystokrata, ona biedna, zadziorna i niezdarna. On dobrze wychowany, ona roztrzepana. Spotkali się na jakimś balu, oczywiście maskowym, więc nie wiedzieli kim są. Ona zaczęła pracować w jego pałacu jako pokojówka, a on się w niej zakochał. Na końcu odkryli że to oni, bo on znalazł jej maskę w pokoju i mieli zaciesz jak masochista w fabryce żyletek. Później żyli długo i szczęśliwie. Żenada. Niemal zasnęłam, jednak cudem wytrwałam do końca.

                                                                Cato

Tamtej nocy nie potrafiłem zasnąć. Przekręcałem się z boku na bok, nie mogąc odpowiednio się ułożyć. Głośne tykanie zegara irytowało mnie bardziej niż zwykle, a łóżko było nadzwyczaj niewygodne. Co chwila otwierałem oczy ze strachem, że zobaczę tę scenę po raz enty. Śniła mi się niemal każdej nocy od trzech lat  i zawsze byłem tak samo przerażony, a moje poczucie winy nie zmalało ani na sekundę. Wręcz przeciwnie, z biegiem czasu obciążało moje barki coraz częściej i coraz bardziej. Czy na prawdę jestem złym człowiekiem? Dla mnie odpowiedź była oczywista, ale zawsze znalazł się jakiś idiota i temu zaprzeczył, przez to czułem się jeszcze gorzej. Moja podświadomość często prowadziła wojnę sama ze sobą. Jedna część mówiła, że mogłem temu zapobiec, ale byłem zbyt samolubny i przeze mnie zginęli niewinni ludzie, a druga, że przeszłości nie zmienię i mam żyć dalej. Zazwyczaj mówiłem tej drugiej żeby się zamknęła.

Nie jestem już tą samą osobą. Może się zmieniłem, może tylko dorosłem, ale dla mnie nie ma już światełka w tunelu. Zgasło dawno temu, a ja poddałem się nie mając siły dalej z tym walczyć. Ba, nawet nie próbowałem. Czy ktoś mnie kiedyś uratuje? Nikłe szanse. Nie mam prawa nawet myśleć o czymś takim. Może i tego pragnę , ale nie ma sposobu w jaki mógłbym odpokutować za to, co zrobiłem. Kiedyś nawet byłem na tyle głupi że myślałem że jakoś odkupię swoje grzechy. Teraz jest inaczej. Jedyny scenariusz który ma jakiś sens, zawsze kończy się moją śmiercią. Gdybym chciał umrzeć...to nie byłoby trudne. Wystarczy kilka tabletek i trochę alkoholu. Sznur. Jeden skok. Ale nawet jeśli, to co z tego? Przysporzę tylko więcej kłopotów. I co z Emmą? Przecież uważa, że jestem najwspanialszym człowiekiem na świecie. Cóż za ironia. Gdyby tylko miała jakiekolwiek pojęcie...Moja matka jest sto razy lepsza, pod każdym względem. Kilka razy spojrzałem śmierci w oczy, i robię to nadal, to póki jeszcze żyje przynajmniej zrobię coś pożytecznego. Będę starszym bratem dla mojej siostry, przyjacielem dla najbliższych. Może kiedyś Bóg, jeśli w ogóle istnieje, to  zlituje się nade mną i zakończy me męki. 

Wyplątałem się z kołdry, skopując ją na ziemię i stanąłem na środku pokoju. To pieprzone tykanie zegara mnie dobijało. Tak jakby robiło mi na złość. Odnotowałem w głowie, że muszę go wyrzucić w cholerę.
Wsunąłem na siebie jeansy i wyciągnąłem pierwszą lepszą koszulkę z szafy. Zarzuciłem na nią kurtkę, założyłem buty i najciszej jak mogłem wyszedłem z domu. Ulice w nocy były niesamowite. Tak, może jestem chory psychicznie, ale zdecydowanie wolałem noc. Było tak spokojnie, bez żadnych niepotrzebnych hałasów. Czasami tylko świerszcze dały się we znaki, ale miło było ich posłuchać. Wsiadłem na swój motor, mojego jedynego kompana i pojechałem donikąd. Kiedy byłem bez kasku, czułem jak wiatr przyjemnie mierzwi mi włosy, a w uszach tak szumiało, że nie za bardzo mogłem się skupić na czymkolwiek. Właśnie o to chodziło. Żeby chociaż raz na jakiś czas nie było nic. Mimo, że przemarzłem jak cholera to czułem się...jakbym jeszcze nie do końca był martwy. Może moja dusza mi ciążyła, każdego dnia, każdej minuty, sekundy...ale dla takich momentów było warto. Kiedy serce waliło jak oszalałe, a oddech momentalnie przyspieszał. Czułem jak krew przeze mnie przepływa, i niemal się uśmiechnąłem. Silnik co jakiś czas mruczał, jakby prosił o więcej, a ja nie mogłem mu odmówić. W końcu wyszło na to że jadę prawie 200km na godzinę, w terenie zabudowanym, bez kasku.
Wylądowałem na starym moście, który przecinał Red River, rzekę która pojawiała się w moich snach. Most nigdy nie został naprawiony, mimo że mieszkańcy często go używali kiedy był jeszcze w stanie użytku.
Zostawiłem Lizzy (motor) kilka metrów od miejsca gdzie sam usiadłem. Woda o tej porze roku była płytsza niż zazwyczaj. Jako chłopiec często przychodziłem tutaj z moim ojcem i puszczaliśmy kaczki, ale kiedy nas zostawił już nigdy więcej go nie zobaczyłem. Tak, moi rodzice pobijali wszystko.
 Znalazłem kilka płaskich kamieni, ale po ciemku ciężko było coś zobaczyć, więc zrezygnowałem z rozpamiętywania starych czasów.
Nie wiem ile siedziałem na moście. Nawet nie wiem o której wyszedłem z domu. Przez większość czasu słuchałem szumu wody, albo wiatru.
Który to był dzień tygodnia? A tak, sobota. Nie musiałem więc martwić się szkołą. Przeciągnąłem się leniwie, chcąc jeszcze trochę zostać, ale ile można gapić się na rzekę. Po mimo tego, że zawsze coś się w niej działo, to po jakimś czasie traciła swój urok. Mnie osobiście obrzydzała, bo byłem uprzedzony ale ludzie mogli uznać ją za fascynującą.
Kiedy tylko słońce wstało, zaczęło mżyć. No na prawdę, to już była lekka przesada. Od kilku dni nic tylko padało. Wróciłem do mojej Lizzy, tym razem zakładając kask bo nie chciałem narażać się władzom. Jednak nie pojechałem do domu. Krążyłem po mieście bez celu, w końcu zatrzymując się przed domem Josha.



~Nuśka